Od paru dni znowu nic jej się nie chce. Nie ma siły. Nawet na to, żeby wstać z łóżka. Ale zmusza się do tego. Teraz wszystko jest wymuszone i sztuczne. Każdy uśmiech. Każdy kęs, nawet czekolady. Każde spojrzenie. Każdy ruch szczotką, rozczesującą jej złote włosy. Najchętniej spałaby. Nic nie jadła. Z nikim się nie widywała. Nie chce jednak, by ktokolwiek się o nią martwił. Próbuje żyć normalnie dla przyjaciółek i dla... Czy to ważne dla kogo jeszcze? Przecież to tylko nierealne marzenie. Przecież mu na niej nie zależy, on jej nawet nie zauważa. Więc po co ona dla niego tyle robi? Udaje, że wszystko jest w porządku, dalej z nim rozmawia, dalej robi wszystko o co ją poprosi. Może po prostu chce być blisko niego? Ona chyba sama tego tak naprawdę nie wie. Teraz siedzi na parapecie, wpatruje się w niebo, zachmurzone nocne niebo. Nie widać ani jednej, nawet najsłabiej błyszczącej gwiazdki. Słychać tylko upadające na ziemie krople deszczu. Ona nie może wydusić z siebie, chociażby jednej, jedynej łzy pełnej żalu i goryczy, wraz z którą opuściłby ją cały wielki ból, który ukrywa w najgłębszych zakamarkach swojej duszy. Zazdrości teraz niebu, które może płakać deszczem. I sama siebie pyta, dlaczego każde jego spojrzenie, każdy uśmiech, słowo wywołuje nawrót depresji?